**Fragmenty recenzji:**
---------------------.
"Pierwsza odpowiedz na minikonkurs naszej rubryki (temat): "Jak zdobylem bestseller"): "Aleksandry Ziólkowskiej "Blisko Wankowicza" zdobylam dzieki znajomemu z pracy. Jego znajomy - pracownik Domu Ksiazki - przez znajomego zatrudnionego przy rozdziale ksiazek zostawil z kolei u znajomego ksiegarza z terenu 1 egzemplarz spod lady. A wszystko udalo sie dlatego, ze ten znajomy otrzymuje ode mnie w tym roku po przeczytaniu kolejne numery "Tygodnika Powszechnego" - czujac sie zobowiazany uruchomil lancuszek znajomosci".
**TYGODNIK POWSZECHNY (Kraków), 20 czerwca 1976 Nr 25 (1430)**
*
"(...) Mam w reku relacje tych ostatnich zmagan - pióra jego mlodej sekretarki, Aleksandry Ziólkowskiej. Nie wiem, jak dlugo, w jakiej formie utrzyma sie prestiz pisarstwa Wankowicza. Dwie rzeczy, na których naprawde mu zalezalo, pozostana: popularnosc i legenda o czlowieku, który umial zyc. Ja, autorke tych wspomnien, wyszukal zeby zapisala ostatni rozdzial legendy: o czlowieku, który umial umrzec.
Wankowicz, jakiego zobaczyla, jest wystarczajaco wielki, nie ma potrzeby polerowania, zacierania usterek. Bywa smieszny, rozmelmany, bywa zlosliwy, prawie nie bywa bezinteresowny. Zawsze otoczony ludzmi - ale tymi, których wlasnie potrzebuje.(...)
Mloda dziewczyna zrobila portret zubra wrzuconego w starosc jak w topiel, pasujacego sie ze smiercia. Sledzi enklawy starosci, jak draza osobowosc, natrafiaja na stalowy kregoslup nie do naruszenia. Wankowicz byl znany z róznych stron, mial zarzutów wiecej jako czlowiek niz jako pisarz - indywidualnosc gietka, krwista, zebata, mimo sentymelno-patriotycznych mgielek, jakimi lubil sie osnuwac. Ziólkowska nie próbuje go oslaniac ani wywracac od podszewki, zeby doszukac sie sedna. Ani przez chwile nie ma ambicji, zeby powiedziec wszystko, dotknac wszystkiego. Mówi czesto niby byle co. Jakie˙ przypadkowe ploteczki, przesmieszki, nastroiki, scenki domowo-odpustowe, spisy inwentarza, spisy zajec, odpisy papierów. Ad rem zaczyna mówic, kiedy juz bardzo pózno - i jest, o co chodzilo. Z rozklepanych bamboszy, welurowego szlafroka, spoza glupkowatych wierszyków i blazenskich facecji - wychodzi na spotkanie ze smierci˙ Wankowicz w wielkim stylu, taki, jakiego nie widzial nigdy nikt przedtem - ani potem, bo "potem" nie bylo.(...).
Ksiazka ma osiem rozdzialow, ale naprawde ten jeden, ostatni. Scislej: dwa ostatnie.(...) W grzeczniutkie preludia poprzednich rozdzialów wdziera sie styl telegraficzny jak werbel. Teraz laczenie dwóch stylów to juz metoda, swiadomie zastosowana. Na przemian pogodne, wyblakitnione obrazki - i sygnaly grozy punktowane jak alfabet Morse'a. Scena spaceru w Wilanowie, starszy pan niesie w dziecinnym wiaderku jeza - i list do córki: "Majac osiemdziesiat dwa lata..."(...).Jeszcze jeden list (dla tych listów nie ma ceny na ksiazke Ziólkowskiej) z rozdzialem zajec. Ostatni list w zyciu.(...). Nadal ani slowa komentarza. Autorka wie doskonale, jak operowac milczeniem. W ostatnich przekazach - juz tylko telegraf, minimum slow, cyfry, godziny wybijane rytmicznie, jak na stoperze, wzrok przygowozdzony do tarcz zegara, który zaraz stanie. Ani jednego patetycznego zwrotu. Smierc szpitalna, rozsypanie sie czlowieczenstwam wsród zabiegów, fiolek. Rezyseria ksiazki, na poczatki zadna, powierzona nastrojom i strumyczkowi wspomnien - tu ascetyczna, surowa, celna.
Wankowicz, niezaleznie od kolejnych nasilen i spadków aplauzu, ma dosc atutów jako twórca, zeby zostac w historii literatury. Ile razy bedzie sie o nim mówic, sylwetke pisarza sie spartaczy, jezeli sie pominie ten zapis ostatniego oblezenia, dokument ostatniego ksztaltowaniam sie portretu".
**Krzysztof Narutowicz "Konstelacje", Warszawa IW PAX 1980, Rozdzial: "Wankowicz".**
*
„Ksiazka Ziólkowskiej nie jest wolna od bezkrytycznego spojrzenia na mistrza. Choc Wankowicz wywarl na jej zycie niewatpliwie wplyw, gdy jako sekretarka zaczela pracowac u jego boku i dostala sie w krag spraw powaznych, skladajacych sie na jego tworczosc, to jednak stac ja bylo na samodzielnosc i swiezosc spojrzenia. Nie ulegla niewolniczo silniejszej osbowosci. Dzieki temu „Blisko Wankowicza” uznac mozemy za ksiazke, ktora sporo wnosi do zrozumienia zycia i tworczosci pisazra (...).
Choc Ziólkowska jest swiadkiem tych ostatnich kilku lat zycia pisarza, to jednak zdaje sobie sprawe z jego wszystkich uwiklan spolecznych, z nurtow politycznych/ Oczywiscie tego bezposrednio w ksiazce „Blisko Wankowicza” nie ma, ale to jest w jej zapleczu (...).
Sluzac wielkiemu reporterowi Ziólkowska sama stala sie reporterka. „Blisko Wankowicza” taki glownie ma charakter. Nie jest pamietnikiem sekretarki pisarza ani typowym wspomnieniem. Stanowi natomiast probe ukazania Wankowicza zywego, czlowieka, ktory mogl zaimponowac meskim zmaganiem czy to ze staroscia, czy tez z choroba. Ksiazka „Blisko Wankowicza” ma dramaturgie typowa dla reportazu. Operuje technika mozaiki, podniesionej do wielkiej rangi przez autora „Karafki LaFontaine’a”. Ziólkowska okazuje sie wcale zreczna uczennica. Dowodem chocby pierwszy z rozdzialow: „Nadliwie”. Ilez tam informacji! Pisze i o sobie, i o historii tej miejscowosci polozonej nad Liwcem, i cytuje „Jednodniówke”, a wszystko po to, aby stworzyc wierna scenerie miejsc,a w którym Wankowicz wypoczywal i pracowal w czasie jednego z letnich sezonów. Tam pisal ostatnia swa ksiazke. Sa w tym reportazu cytowane zabawne wierszyki pana Melchiora, sa zrecznie skreslone sytuacyjki, jak chocby z odpustu w Wyszkowie, dokad letnicy wybrali sie dla rozrywki. Jest klimat swietnie oddany, a rzecz napisana obrazowo, barwnie i wartko.
Jedna z ciekawszych partii ksiazki sa uwagi poczynione w na marginesie korespondencji naplywajacej do pisarza. Zarówno wachlarz spraw tam poruszanych, jak i znamienne reakcje Wankowicza wnosza sporo nowego do jego biografii (...). „Blisko Wankowicza” przynosi takze stwierdzenie w pewnym sensie rewelacyjne, jak chocby sprawe samotnosci pisarza. Temat ledwie musniety, czekajacy na rozwiniecie.
Ziólkowska zdaje sobie sprawe ze zlozonosci struktury psychicznej Wankowicza. Ten duchowy portret pisarza, choc jest ledwie szkicem wstepnym w duzej mierze daje klucz do zrozumienia wielu spraw jego zycia i pracy (...) „Blisko Wankowicza” spotkalo sie z duzym zainteresowaniem czytelnikow. Ksiazka nie zagrzala miejsca na pólkach(…)”.
**Romuald Karas “Przymiarka do Wankowicza”, **NOWE KSIAZKI**, 30 kwietnia 1976**
*
„Ta ksiazeczka powstala – wyznaje Ziolkowska – ze zwyklej ludzkiej potrzeby wspominania tego, co wydaje się wspolna nasza wartoscia i utrata. Z wrazen i doswiadczen, jakie przynioslo zycie w bliskosci Melchiora Wankowicza. Skromna studentka, a nastepnie absolwentka filolohgii polskiej, była sekretarka autora „Wojny i piora”. Sekretarka – to jest powiedziane zbyt ogolnikowo, urzedowo. Ziolkowska stala się przeciez opiekunka, powierniczka, a nawet pielegniarka wielkiego pisarza. Towarzyszyla cierpliwie i serdecznie jego ostatnim pracom, radosciom, tragediom. Była nim na z nim na wczasach w lasach wyszkowskich, prowadzila korespondencje, przeprowadzala Wankowicza do nowego mieszkania na ulicy Studenckiej w Warszawie, jezdzila z nim na operacje do Londynu, pojechala tez poznym wieczorem z panem Melchiorem do szpitala, skad już nie powrocil.
„Czyz nie swiadczy i tym czlowieku, starym, pelnym kompleksow, iż ja, mloda, niecierpliwa, ze swiata zupelnie innego, potrafilam zyc jego zyciem, cieszyc się kazdym sukcesem objawem zyczliwosci ludzkiej, a jednoczesnie przejmowac się jak swoimi Jego trudnymi sprawami!”.
Blisko Wankowicza... Ziolkowska wiodla u boku pisarza zycie ciekawe i barwne, trudne, nerwowe. Wankowicz był, jak wiadomo, instytucja kulturalna. Prowadzil wlasciwie jednoosobowe przedsiebiorstwo literackie, przyjmowal ludzi z calej Polski, otrzymywal mieprawdopodobne listy i oferty, miał olbrzymie archiwum. Ziolkowska swietnie panowala nad tym zywiolem. Była i prawa, i lewa reka smiertelnie już chorego, lecz niezmiennie pracowitego i ciekawego swiata czlowieka. Znakomity jest rozdzial pt. „Cutriosa” , w którym auytorka pomiescila fragmenty listow do Wankowicza.
Opisala nam także, jak wygladalo jeuj sekretarzowanire, jak prowadzila Wankowiczoweskie „biuro”. Sporo w tomiku pikantnych anegdot, niepowtarzalnych rozmowek i sentencji Wankowicza – wielkiego kpiarza.
Był czlowiekiem o wielu twarzach, pelnym sprzecznosci. Ziolkowska kresli kresli taki oto portret autora „Szczeniecych lat”: „Był jednoczesnie i egoista, i ogotwym do poswiecen, wielkim lgarzem, egocentrykiem, gruboskornym, a także wrazliwym na ludzkie cierpienie, lekajacym się o sobie myslec, jako o wielkim pisarzu, delikatnym, czulym, tkliwym”.
Sądom Ziolkowskiej można chyba wierzyc, choc pamietajmy, ze jej „terminowanie: u Wankowicza było jednym pasmem przygod duchowych i fascynacji. Ludzie postronni wiedza, jak wiele zawdzieczal jej stary pisarz, jak bardzo preagnela wywiazac się dobrze z przyjetych obowiazkow. Praca dla Wankowicza odmienila calkowicie jej zycie; potoczylo się ono szybciej, burzliwiej. Potezna była sila osobowosci Wankowicza. Ta ksiazka jest zapisem indywidualnych spostrzezen. Zapisem oczarowania. Dobrze oddaje klimat tamtego niezwyklego domu i jego gospodarza. Jest to również przejmujacy dokument. Musimy Ziolkowskiej wybaczyc pojawiajaca się czasem egzaltacje, pamietajac, ze pisala swoje dzielko pod bezposrednim wrazeniem odejscia pisarza. Byc może, autorka wroci jeszcze kiedys do frapujacego tematu, któremu na imie: Wankowicz. Nikt nie zrobi tego lepiej, prawdziwiej.”
**BOM , Z półek wybral dla wszystkich, **SZTANDAR MLODYCH**, 27-28 grudnia 1975, Nr 308.**
.
(...) Kilkaset pytan dotyczy ksiazki Ziolkowskiej o Wankowiczu (...)
**CZAS, Gdansk, 11 kwietnia 1976, Nr 15**
.
“Ziólkowska daje czytelnikowi nie z dystansem zrobiona biografie, ale cos znacznie skromniejszego w zamysle i wykonaniu, lecz jest to dzielko autentyczne, madre, wzruszajace, znakomity pod kazdym wzgledem debiut – praca dyplomowa z prywatnej akademii Pana Melchiora. Jesli jednak glebiej sie wczytac w stronice „Blisko Wankowicza”, to mozna sie zastanowic, na ile jest to reportaz z ostatnich lat zycia autora „Karafki La Fontaine’a”, a na ile bardzo szczególna, pelna dramatyzmu i drastycznej choc taktownie wyrazanej prawdy autobiografia Aleksandry Ziólkowskiej? Na pewno jedno i drugie splatane w naturalny sposob. Ziólkowska intensywnie uczyla sie od Wankowicza w dwoch inaczej przezywanych okresach. W pierwszym, ktory zaczyna sie jeszcze w starym mieszkaniu przy Pulawskiej, a konczy w nowym Domeczku przy Studenckiej. Ziólkowska staje sie osoba, ktorej zadaniem jest skutecznie pomagac sedziwemu, ale nadal pelnemu wigoru i weny tworczej piosarzowi w codziennym zyciu patriarchy reportazu. Jest to okres calkowitej jeszcze przewagi Wankowicza nad mlodziutka wspólpracowniczka. Mimo trudow sekretarzowania, „pracuj osiolku” ten „podokres’ – jest radoscia zycia przesyconego tysiacem fascynujaych Autorke szczegolów, fantazja i urokiem Wankowicza-kokieta, pisarza doskonale czujacego sie w kazdej roli, a wiec i tej którą wyznaczyly mu intensywne miesiace roku 1972/73 (...).
Od dnia, w którym Autorka dowiaduje sie od swego szefa-przyjaciela, ze jest smiertelnie chory, zaczyna sie dla niej nowa rola. Wankowicz jest niewatpliwie zalamany prawda, ktora go z poczatku obezwladnia (...). Koncepcja jest najprostsza i dlatego najtrudniejsza: zachowywac sie i zyc, jak gdyby nic sie nie stalo, nic sie nigdzie nie czailo! Ziólkowska przekazuje nam w swej ksiazce wspanialy wizerunek Wankowicza z tych tragicznych miesiecy. To sa najlepiej, w moim przekonaniu, napisane fragmenty jej reportazu. A byly to najtrudniejsze miesiace w calym dotychczasowym zyciu p.Aleksandry. Nie wiem, czy Wankowicz wierzyl w Niebo czy Pieklo. Ale sadze, ze gdziekolwiek znajduje sie jego duch, moze byc usatysfakcjonowany: ostatnia jego wychowanka napisala o nim rzeczy piekne, proste i godne szacunku. Kazdy dzieki jej wspomnieniom chetnie przyswoi sobie postac tego niezwyklego w najszlachetniejszym i najtragiczniejszym wcieleniu z dlugich godzin PRAWDY” (...)
**Robert Jarocki „Wańkowicz w godzinach prawdy”, **LITERATURA**, 25 marca 1976, Nr 13**
.
„To nie jest – na szczescie – ksiazka o pisarzu, moglaby być taka pokusa, bo Ziolkowska skonczyla polonistyke i apetyt na pisanie o walorach jego stylu miewala na pewno. Ale wie, czego chce: nic z tego, stac ja na wiecej. (...)
(...)”Mloda autorka wie jak operowac milczeniem. W ostatnich przekazach – juz tylko telegraf, minuty slow, cyfry,godziny wybijane rytmicznie jak na stoperze, wzrok przygwozdzony do tarczy zegara, który zaraz stanie. Ani jednego patetycznego zwrotu”(...).
**Alicja Grajewska, Blisko Wankowicza, **ZYCIE I MYSL**, Nr 7/8 1976 str 217-218**
.
„Ta ksiazeczka, ktora czyta sie „jednym tchem”, nie jest monografia pisarza, ani tez klasycznym wspomnieniem napisanym z wiekszego dystansu (...)J est w tej ksiazce odtworzenie atmosfery, klimatu zycia pisarza, ktory swoimi zainteresowaniami by zwrócony zarówno ku sobie, jak i ku innym ludziom, ku wielkim sprawom epoki (...)Polecamy te ksiazke jako domowa lekture”.
**(p) NASZA TRYBUNA Nr 289, 30 grudnia 1975**
.
„Jest to zapis zycia i pracy – dokument zapis ostatnich lat i miesiecy, ostatnich dni i godzin pisarza naprawde duzej miary. Jest to takze zapis odkrywczy, wnoszacy nowy ton w te dziesiatki publikacji na temat Wankowicza (...)”.
**Widok, ODGLOSY (Lodz) 22 stycznia 1976**
.
(...) Ziółkowska kreślac portret swego szefa, przytoczyla jednoczesnie wiele rozmow (spisanych z tasm magnetofonowych), tresc listow, jakie otrzymywal, nasycajac swoje wspomnienia materialem dokumentalnym. Powstala wiec urocza ksiazeczka, serdeczny zapis, który niejeden z czytelnikow mistrza, a jest ich wielu, chetnie wezmie do reki”.
**Leslaw Bartelski, W cieniu Wankowicza, EXPRESS WIECZORNY, 13 lutego 1976, Nr 35.**
.
(..)Uwazam te ksiazke za utwor bardzo wartosciowy, pozwalajacy milosnikom tworczosci poznac ulubionego pisarza glebiej i pelniej... nie jest to przy tym Wankowicz od strony alkowy, ale raczej Wankowicz – realizator swoich ukrytych marzen, (...)
**Stanislaw Stanuch, Blisko Wankowicza, DZIENNIK POLSKI, Nr 11, 15 stycznia 1976**
.
„Z nazwiskiem Aleksandry Ziółkowskiej spotkałem się po raz pierwszy przed czternastu laty, w 1975 roku. Wtedy to własnie Wydawnictwo Literackie, w rok po smierci pisarza, wydalo tom wspomnien mlodej polonistki. Byłem wtedy stalym recenzentem literackim Dziennika Polskiego w Krakowie i ksiazka owa nie mogla, oczywiście, nie trafic do oich rak. Zabieralem się do tej lektury z nieufnoscia, z jaka tzw. srodowisko traktuje starszych panow z ,mlodymi kobietami, podejrzewajac, iż tom p.Ziolkowskiej może być edycja protekcjonalna. Byłem jednak wówczas zbyt starym i zby zagorzalym pozeraczem ksiazek, abym po kilku stronach nie zorientowal się, ze mam do czynienia z autentyczna osobowoscia pisarska. Bez korygowania się i bez falszywej kokieterii – tak charakterystycznych dla „talentow” ciagnietych za uszy – autorka parla brawurowo do wypowiedzenia prawdy, która chciala się z nami podzielic.
Sedziwy, osiemdziesiecioletni Wankowicz zaangazowal dudziestolikuletnia „magisterke” w dodatku obarczona dzieckiem, jako swoja sekretarke. „Banalna historia” – opowiedzialaby panna Francois Sagan piszac jedna ze swoich powiesci obliczonych na zarobienie kupy pieniedzy. Ale Aleksandra Ziolkowska nie zyla we Francji. Mieszkajac ze swoim synkiem i a autotrem „Na tropach Smetka” w ostatnim zbudowanym sobie przez Wankowicza domu, miala mozliwosc poznania osobowosci pisarza, jak malo kto. W owym czasie „ Mel” nie był już w stanie pracowac tak intensywnie, jak dawniej. Niemniej jednak autorce udalo się w swojej debiutanckiej ksiazce poczynic troche niebanalnych obserwacji dotyczacych metody pracy „Kinga”, jak okreslali go bliscy. Dobrze wiec wykorzystala szanse stworzona jej przez los. Piszac o tej ksiazeczce na lamach „Dziennika Polskiego” w 1976 roku tak ja ostatecznie ocenilem „ W naszym zyciu literackim, w panujacym deficycie informacji o pisarzach, jest to ksiazka potrzebna. A przy tym zarówno sam temat, jak i opisanie go cieple i zywe – sprawiaja, ze czyta się ja jednym tchem”.
Dzisiaj, po czternastu latach, nic bym nie zmienil ani w ocenie BLISKO WANKOWICZA, ani w konstatacji na temat deficytu informacji o pisarzach polskich. Pod tym względem niewiele się u nas zmienilo. A może jest jeszcze gorzej, bo kryzys drukarstwa i drożyzna na ”rynku papierniczym” niszcza skutecznie jakiekolwiek przejawy zycia umyslowego. Na szczescie nie calkiem, bo od czasu do czasu ukazuja się jeszcze ciekawe ksiazki. Dowodem przeczytany przeze mnie tom „Na tropach Wankowicza” Aleksandry Ziółkowskiej.
(...)
**Stanisław Stanuch, Kobieta tropi Wankowicza, KONTRASTY, Nr 4, 1990, str 33-34**
.
(...)Swoim charakterem „Blisko Wankowicza” przypomina „Ziele na kraterze” – najbardziej osobistej ksiazki Mistrza. (...)Przez karty ksiazki przewija się doslownie wszystko: praca pisarza i jego codziennne klopoty rodzinne, perypetie z psem i rozmowy z nieproszonymi goscmi, wizyty znanych ludzi i opis postepujacej choroby, przygotowania do nowej ksiazki i budowa nowego domu, szczegółowy zapis spacerow,
wizyt, rozmow, tak szczegolowy, ze posuwajacy się do odtwarzania dyskusji zs tasmy magnetofonowej.
Ta ksiazka będzie będzie –mimo wszystko- bardzo bliska wielbicielom tworczosci Wankowicza. Jest to bowiem proba odbrazawiania mitu, jaki pisarz stworzyl samemu sobie na kartach reportazy i zbiorow felietonow. (...)Warto polecic, bo lektura to pasjonujaca chocby zer względu na to, ze w tych ostatnich miesiacach pisarza Ziolkowska byla naprawde blisko Wankowicza.
**JUR, Czytalem-Polecam. Ksiazka o Wankowiczu, GAZETA WSPOLCZESNA.
MAGAZYN. Bialystok Nr 13, 17/18 stycznia 1976**
.
**Wywiad, STWORZYŁ PANORAMĘ LOSU POLSKIEGO, Rozmawiał Kazimierz Kaszper**, GŁOS LUDU (Ostróda) 16 października 1976
.
(...)”Zapis powszednich dni ostatnich trzech lat jego zycia. Napisane z ogromnym wdziekiem czyta sie jednym tchem”.
**Katarzyna Chmielowska WIECZOR (Katowice) 9/11 grudnia 1988, Nr 240**
.
(...)”W pierwszej ksiazce „Blisko Wankowicza”, majacej dotad trzy edycje (1975. 1977, 1988) pisanej wkrotce po smierci pisarza Ziólkowska z zacieciem dokumentalisty utrwala obraz czlowieka, jaki zachowala w swojej pamieci, daje mozliwie wierny, ale i emocjonalny zapis wydarzen, ktorych byla naocznym swiadkiem w ciagu swojej kilkuletniej wspolpracy z autorem „Wrzesnia Zagwiacgo” i „Hubalczyków”. Barwnie i potoczyscie opisuje pobyt pisarza w Nadliwiu w 1973 roku , wspólprace nad drugim tomem „Karafki La Fontaine’a”, jego tryb zycia, upodobania literackie i kulturalne (...)Pisarka przywoluje szeroko krag najblizszych znajomych i przyjaciól pisarza (...)
**Zbigniew Irzyk „Wankowicz z bliska”, KIERUNKI Nr 40 (1721), 1 pazdziernika 1989**
.
„Wsród ksiazek wspomnieniowych, które znajduja sie na pólkach ksiegarskich, jedna szczegolnie wabi czytelnika swoim frapujacym tytulem. Jest nia „Blisko Wankowicza” Aleksandry Ziólkowskiej. Utrwalone na papierze obrazki z zycia autora „Monte Cassino” – pokazuja czytelnikowi Wankowicza malo znanego, przy czym przedstawiony zostal on bez taniej niedyskrecji (...) Autorka stworzyla ciekawa kompozycje tego wspomnieniowego fryzu. Sceny wesole przeplataja sie z codziennymi zajeciami pisarza, mechanizmom tworzenia sposobowi gromadzenia materialów do przyszlej powiesci – slowem: warsztatowi twórczemu. Mówi tez o jego chlonnym umysle i czynnym uczestnictwie zyciu, a takze o swoim sekretarzowaniu, jak równiez o sprawach pozornie nieistotnych, jego zabawnych slabostkach oraz o dniach pochmurnych, chwilach smutnych- nieuleczalnej choroby i smierci”.
**„W kregu mistrza”, POGLADY, 15-31 pazdziernika 1978**
Autorka pozwala zagladnac czytelnikowi do pisarskiej „kuchni” Wankowicza, umozliwia zapoznanie się z metodami i zwyczajami pracy. Wiele miejdca tego szczuplego tomu poswieca opisom dnia powszedniego.(...)
**Krystyna Wodzinowska, Krzysztof Kuczynski, Trzymal zycie w reku, ODGLOSY, Lodz, Nr 51, 17 grudnia 1978**
(...)Warto przeczytac te cienka ksiazeczke, która – takie się odnosi wrazenie – jest dzielem nie tylko autorki, ale i samego Wankowicza. Przyznaje się bowiem Ziolkowska, iż była „przedmiotem obrobki, tworzenia, modelowania przez inna, potezna osobowosc”. I to się dostrzega. Wielbiciele „Szczeniecych lat” i „Ziela na kraterze” nie pomyla się bardzo, gdy zechca uwierzyc, ze to niemal sam Wielki opowiada barwnie, nie szczedzac anegdot, o trzech latach ostatnich – bujnych i pracowitych. I schorowanych – swego zycia”.
**(m) ZWIERCIADLO, 15 stycznia 1976, Nr 3**
.
„O ostatnich latach zycia i tworczosci tworcy „Mobe Cassino” cieplo, serdecznie we wznowionej ksiazce Aleksandry Ziolkowskiej „Blisko Wankowicza”(...)
**Anna Kornacka,Autoportrety i portrety tworcow, EXPRESS WIECZORNY, 16 stycznia 1989 Nr 1 1**
„Wankowicz, choc dozyl poznych lat, zmarl gdy miał 83 czy 84 lata, miał zawsze wokol siebie liczne grono mlodych twarzy. Dbal oczyweiscie o kontakty rodzinne, ale z natury rzeczy tez samotnial. Natomiast jego dom na Pulawskiej i potem na Studenckiej, był zawsze pelen ludzi mlodych. Nawet dziecko pani Ziolkowskiej, poczatkowo sekretarki, as pozniej dobrej pisarki, upamietniajacej tworczy dorobek starego mistrza, było ważną cząstką tamtego domu, bo jego wlasne wnuki i prawnuki byly daleko, w Ameryce, bądź mialy już wlasne zycie”. (...)
**Aleksander Malachowski, Surowe prawo zycia, WIADOMOSCI KULTURALNE, 30 czerwca 1996, Nr 26**
„Aleksandra Ziolkowska-Boehm w „Blisko Wankowicza” ujawnila jedne, obalajac inne krazacej juz wówczas anegdoty na temat samego pisarza, jego rodziny, jego relacji z otoczeniem, wspolpracownikami, jak również ludzmi szerzacymi w tamtych czasach kulture i odpowiedzialnymi za krzewienie oswiaty”.
**Agnieszka Buda-Rodriquez „Spotkanie z dr Aleksandra Ziolkowska-Boehm”, DZIENNIK, Toronto, 8-14 lutego 2005, Nr 26 (948)**
„Aleksandra Ziółkowska-Boehm, sekretarka Wańkowicza, zapamiętała jego rady: powinno się mieć swoją pasję , znależć dziedzinę, w ktorej jest sie ekspertem i o ktorej chce się wiedziec coraz wiecej”.
**Ryszard Kapuscinski,
( Bartosz Marzec, ZARYZYKUJ WSZYSTKO, Plus Minus, RZECZPOSPOLITA, Nr 236, 10 sierpnia 2005, str 7)**
„W swej pierwszej książce „Blisko Wańkowicza”, która momentalnie podbiła czytelników, Oleńka opowiada o dniach przeżytych z Melchiorem Wańkowiczem wśród pachnących żywicą lasów nad Liwcem, w domu na Studenckiej, który pisarz zdołał zbudować na ostatnie lata swego życia. Odbywały się tam spotkania ze starymi przyjaciółmi, wyprawy na kiermasze łączące, jak wspomni Oleńka, „wielką radość z wielkim utrudzeniem”. Zakres prac młodziutkiej magistrantki był olbrzymi – żmudne zbieranie materiałów, obowiązek adiustacji, nagrywania, przepisywania, porządkowania biblioteki, organizowania archiwum, czuwania nad obfitą korespondencją. W obu Wańkowiczowskich książkach, bo obok „Blisko Wańkowicza” pojawi się potężny tom „Na tropach Wańkowicza po latach”, są wedle autorki „próby poszukiwania prawdy o Wańkowiczu jako pisarzu i jako człowieku”. To znakomita, wnikliwa charakterystyka sławnego pisarza, u boku którego życie było intensywne i różnobarwne. Sędziwy autor „Strzępów epopei” opowiadał Oleńce o jego trudnościach i bólach, i jak je przezwyciężał. „Chciał pokazać, że życie nie jest szare ani różowe, że jest często takie, jakie mu się samemu kolor i sens nada”. Życie w aurze Wańkowicza było pełne kolorów. Żmudny trud Oleńki, jaki włożyła w ostatnią książkę mistrza „Karafka La Fontaine’a” został sowicie nagrodzony – Wańkowicz uroczyście zadedykował tę niezwykłą rozprawę między innymi na temat urody języka polskiego”.
**Barbara Wachowicz, Ziele nie zszarzeje, List do Pani Nr 7/8 (236) 2015, str. 28-30. http://www.cultureave.com**
*
(...)Na koniec cos milego (dla Pani). Pamieta Pani, jak przywiozla mnie Pani do Mistrza po jego powrocie z Anglii? Kiedy zostalem z nim sam na sam, zaczal mowic o Pani. W pewnej chwili powiedzial z zarliwoscia, jakiej nigdy przedtem u niego nie slyszalem: „Wiedz, ze Olenka to dla mnie Opatrznosc na te ostatnie lata”.
Jak stane znowu mocno na nogach (jezeli w ogole to nastapi), to zatelefonuje do Pani.
**MARIAN BRANDYS,
Warszawa, 27 maja 1987
(caly list jest w ULICY ZOLWIEGO STRUMIENIA, Wyd. Twój Styl 2004, str . 340)**
*
(...) Zapis ostatniego okresu życia mistrza, dokonany przez Aleksandrę i wydany w rok po jego śmierci w niewielkiej objętościowo książce pt. ”Blisko Wańkowicza” ogłoszonej przez Wydawnictwo Literackie, był bardzo szczerym i wręcz zaskakująco wiernym odbiciem wszystkich niepokojów i trudności jej ówczesnego życia. Będąc tak blisko osoby wyrazistej, ważnej, sławionej przez wielu, i wkrótce coraz bardziej zależnej od otoczenia, niełatwą podjęła ona rolę. Inna jest rzecz, że to co mogło było być w dobrym układzie losu dziesięcioleciem, stało się zaledwie niecałym dwuleciem, odbyło się w piorunującym tempie. Sama prześledziłam te sprawy jednak z oddali. Pan Wańkowicz złożył mi wizytę tuż po złamaniu przeze mnie nogi, zapowiadając ją śmiesznym wierszykiem: „Droga Zenko, z tobą cienko” i zapowiadając, że zawita”„wraz z Oleńką, z pieskiem Dupkiem, gdy wysiusia się pod słupkiem. Szykuj więc mniej krzywą minę na 17-tą godzinę”. Przybyli wówczas całą trójką, (mały Dupek był bardzo grzecznym pieskiem), uroczy i uśmiechnięci i tylko w kuchni Ola szepnęła mi, że właśnie przed godziną lekarz poinformował mistrza, że jego cierpienia w ostatnim czasie, to jest po prostu zaawansowany rak żołądka. W roku pańskim siedemdziesiątym trzecim brzmiało to jeszcze groźniej niż dzisiaj. Mało o tym wtedy wiedzieliśmy.
Oczywiście ruszyły badania itd. W szybkim tempie miała miejsce operacja pod Londynem. Widać było, że Aleksandra zdaje sobie sprawę, iż groźna choroba Mistrza oznacza też kolejny moment zwrotny w jej życiu. Jedno było pewne, to poczucie, że spotkała w młodości kogoś tak niepospolitego i bogatego wewnętrznie, kto w pewnym sensie nadał jej kierunek i wiele nauczył. Kto nakłonił do poszanowania wielu wartości wyznaczających sens życiu. To się czuje nawet w tej pierwszej małej książeczce, która z pewnością kosztowała ją wiele łez. Przecież wtedy żegnała się z życiem w jakimś sensie trudnym, lecz ciekawym i wolnym od zwykłych trosk. Notuje też wiele swoich uwag o stosunku pana Melchiora do innych ludzi. Pani Aleksandra w tym czasie bardzo dojrzała, trudne sytuacje hartują i uczą człowieka najszybciej i najskuteczniej. Ostatni rok życia w Domeczku był bardzo ciężki. W swej pożegnalnej książce sumuje swe doświadczenia, przedstawia sposób i rytm pracy mistrza. Istniała opinia, że pan Melchior był tytanem pracy. Dostajemy opis zwykłej codzienności jeszcze zarówno w domu na Puławskiej, później podczas czteromiesięcznego letniego pobytu całej rodziny w Nadliwiu koło Wyszkowa i w końcu w ukończonym Domku na ulicy Studenckiej w Warszawie. Rozkład dnia od wczesnych godzin śniadaniowych aż po późną kolację, ściśle wyliczonego czasu na chwilę relaksu, czułości, zwłaszcza z małym Tomkiem a nieco uzupełnione zbytkami z maleńkim pieskiem Dupkiem, to wszystko było ściśle określone w planie dnia i przestrzegane co do minuty. Inaczej być nie mogło. Pisarz dobrze wiedział, jak liczy się jego czas, i umiał także dokładnie egzekwować czas tych, którzy dla niego pracowali. Pod tym względem mistrz był nieubłagany.
Tymczasem życie nie wzięło pod uwagę tych dokładnie przemyślanych planów. Mistrz zmarł w nocy w szpitalu, na zwykłym łóżku, nie było przy nim nikogo bliskiego i miłego sercu. Stało się to 10 września 1974 r. Aleksandra pisze o tych chwilach w sposób przejmujący: ”Jak to - nie żyje?”. Przecież on nie tak chciał, on nie wiedział, on kazał mi przyjść, zadysponował, co przynieść. Tracił przytomność nie wiedząc, że to koniec. Życie, które go zawsze słuchało, musiało go słuchać, teraz nie było mu posłuszne. Wielka walka ze śmiercią, przygotowywana miesiącami, nie odbyła się”. W tym czasie osoba dla mistrza niewątpliwie najbliższa, znająca jego upodobania i potrzeby, ale też doświadczająca z jego strony opieki i wsparcia w trudach bytowania, (do Tomka pan Melchior był najwyraźniej bardzo przywiązany), patrzy zaskoczona, jak bezwzględnie obeszło się z nim życie. Jak większość z dokładnych i tak ważnych planów los rozstrzygnął po swojemu! (...)
**Zenona Macużanka, Niezapomniany Pan Melchior. W 40-lecie smierci Wańkowicza. [w:] Pisarze.pl**
http://pisarze.pl/eseje/8324-zenona-macuanka-niezapomniany-pan-melchior.html
.
FRAGMENTY LISTOW:
Dear Aleksandra,
Just a word of congratulation on your very moving and informative book about Wankowicz. I enjoyed it very much!”
**Zbigniew Brzezinski, Dec. 14, 1988, Washington, D.C.**
.
(...)Na koniec cos milego (dla Pani). Pamieta Pani, jak przywiozla mnie Pani do Mistrza po jego powrocie z Anglii? Kiedy zostalem z nim sam na sam, zaczal mowic o Pani. W pewnej chwili powiedzial z zarliwoscia, jakiej nigdy przedtem u niego nie slyszalem: „Wiedz, ze Olenka to dla mnie Opatrznosc na te ostatnie lata”.
Jak stane znowu mocno na nogach (jezeli w ogole to nastapi), to zatelefonuje do Pani.
**MARIAN BRANDYS,
Warszawa, 27 maja 1987**
(caly list jest w ULICY ZOLWIEGO STRUMIENIA, Wyd. Twój Styl 2004, str . 340)
.
„Ksiazeczka przeesliczna i arcymadra”.
**Szymon Kobylinski, Warszawa, 21 grudnia 1975**
.
Droga Pani Olenko, Dzieki za ksiazke. Jest swietna. Napisana wybornie, znakomicie. Pomysly jak u Mistrza. Cytaty, listy, stenogramy z tasm, fotografie. Bardzo dobrze, zdumiewajaco madrze, przeprowadzony zostal watek dostosowywania się mlodej osoby i dziecka do starego Pana. To wzajemne oswajanie się. (...) Pieknie i powsciagliwie pokazany moment smierci. Calosc swietna (...)
**Aleksander Malachowski, Obory, 30 stycznia 1976**
.
(...)..._Ksiazke przeczytalam jednym tchem. Ilez w niej serca, rozumu i dobroci. Uderza Pani „rozpisanie się” w jej ciagu: Co za piekna smiala i pelna ludzkiej prawdy Sylwetka pisarza u konca. Ilez rzeczy także dowiedzialam się o Pani (...). A swoja droga bardzo „po wankowiczowsku”.(..._
**Stefania Skwarczynska, Lodz, 18 stycznia 1976**
.
(...)Przychodzila mi wariacka mysl zaproponowac Pani robienie doktoratu pod moim kierownictwem, ale na razie (o ile Pani nie posiada jeszcze przewodu) trzeba sprawe odlozyc ad acta. Wszystko to jednak jest wyrazem mojego podziwu dla Pani ksiazki.
Lacze wyrazy najglebszego powazania,
**Konrad Gorski, Torun, 17 luty 1977**
.
„Ksiazke Pani przeczytalem jednym tchem. Jestem pod jej wielkim wrazeniem
**Stanislaw Sniechorski, Warszawea, 5 lutego 1976**
.
Jest urocza, pokazuje Pana Melchiora jako czlowieka wciaz obrotnego i energicznego, mimo iż już wlasciwie gasl. Duzo anegdot i szczegolow jednajacych serce. (..)
**Leslaw Bartelski, Warszawa, 15 lutego 1976**
.
Ksiazke Pani przeczytalem z duzym zainteresowaniem i mysle, ze będzie miala powodzenie u czytelnikow. Mnie osobiscie zainteresowala charakterystyka Mela, jaka daje Pani w ostatnim rozdziale, budujac ja na kontrastach i ambiwalencjach. Taki wlasnie byl.
**Mieczyslaw Kurzyna, Warszawa, 5 stycznia 1976**
.
Ksiazke przeczytalam z prawdziwym zainteresowaniem, duzo się z niej dowiedzialam, ujal mnie ton bezpretensjonalny, pelen ciepla.
**Krystyna Goldbergowa, Warszawa, 31 stycznia 1976**
.
Czytajac Twoja ksiazke obiektywnie nie bylam w stanie i to chyba rozumiesz. Za wiele z tych sprzecznosci, o których piszesz w ostatnim rozdziale (niewatpliwie najciekawszym z ksiazki, najbardziej tworczym i najdojrzalszym) było w moim wlasnym zyciu. Ojciec nie miał szczescia do wiernosci ludzi mu bliskich, a moze i sam nie posiadal cnoty wierrnosci, moze zanadto chcial ludzi od siebie uzalezniac na inne sposoby, moze za wrazliwy był na pochlebstwa. Po smierci Matki zdawalo mi się, ze jestem jedynym mu wiernym czlowiekiem. Ojciec tez to rozumial i stworzylo to niezniszczalne wiezy i powiazania w naszym wzajemnym stosunku, pozwalajac nam jakims cudem przetrwac wszystke trudne burze, ogolne i osobiste. No, ale dlatego wlasnie czytac obiektywnie jest mi trudno.
Moglabym się wywinac jakims gladkim, i w pelni zasluzonym, komplementem na temat Twojej ksiazki, ale nie czulabym się w porzadku zadawalajac się tym tylko. Nie wiem, czy pamietasz taka rozmowe z Ojcem w Manchester, w ktorej zartobliwie spytalam (mowilismy chyba o ksiazce Kurzyny, bo to było w okresie perypetii z nia zwiazanych) czy nie chcialby, żeby ktos napisal jego prawdziwa biografie – tak, jak naprawde było – ze jeśli ceni sobie swoje zycie, czemu niejednokrotnie dawal wyraz w tych miesiacach obrachunkow, to nie powinien sie zadwalac hagiografia. Popatrzyl wtedy na Ciebie i powiedzial „Olenka wie, jaka chcialbym biografie”. I chyba cos dodal na temat „Wankowicz na tle miedzyepoki”. Dlatego ucieszylam sie wiadomoscia w Twoim ostatnim liscie, ze Twoja praca doktorska się posuwa i ze widzisz mozliwosc jej ukazania sie. (...)
**Marta Erdman, 13 marca 1976, USA**
.
„Przeczytalismy ja jednym tchem (..)Mnie glownie interesuje charakterystyka osobowosci Mela, widziana przez bliska mu osobe i uczestnika bezposredniego ostatnich lat jego zycia.
Mel niewatpliwie byk bardzo trudny do rozumienia i glebszego poznania. Za wyjątkiem szkolnych lat nie miałem sposobnosci obcowac z nim dluzej, jak sporadycznie po pare dni, czy kilka godzin.
Miał zamilowanie draznienia i talent zrazania do siebie i odsuwania ludzi. To nie ulatwialo poznawania i prowadzilo do pochopnych osadow, zwykle negatywnych. Mimo tych trudnosci, które mie tez nie pomijaly – nie uleglem tym pozorom i wyrobilem sobie ocene jego osobowosci jak mi się zdaje obiektywna i wierna. Mel zreszta cenil sobie w pewnym stopniu fakt, ze mimo napotykanych roznych antagonizmow, zwlaszcza w ostatnich czasach – zachowalismy dla niego, jak się sam wyrazil „staly kredyt”.
Tak było istotnie, ulatwialo i uprzystepnialo wzajemny stosunek. Pozostalismy jego wiernymi przyjaciolmi, nie mowiac o uczuciach rodzinnych.
Wiernosc moich ocen potwierdza Pani ksiazka. Charakterystyka jest prawie zabiezna. Krotkie Pani uwagi na tle opisywanego codziennego zycvia, a zwlaszcza szczegolowsza i glebsza charakterystyka w ostatnim rozdziale trafnie uwypuklaja cechy, jakie w nim dominowaly.
Były w nim sprzecznosci istotne. Ale tez i pozorne, wynikajace z „przekory” i drazniacej cechy „draznienia” – ale wszystkie miescily się w dwoch zasadniczych tendencjach: sluzbie Krajowi, Polsce, oraz wlasnemu pisarstwu, a wraz z tym – potrzeby uznania i powodzenia – w tym drugim tkwil jego egocentryzm.
Reasumujac, to Pani ksiazka jest na pewno bardzo cennym przyczynkiem
Dla tych, którzy chca go poznac i rozumiec, by znalezc obiektywna ocene i jego osoby i hego pisarskiej tworczosci.l Forma, narracja bardzo przyjemnma i ujmujaca zarówno prostota, jak i szczeroscia. Wnikliwe chwytanie epizodow pozornie błahych, lecz bardzo charakterystycznych. Wiele fotografii trafnie dobranych (mnie zreszta przewaznie nieznanych) o zyciu i aktualizuje temat. Raz jeszcze najserdeczniej dziękujemy,
Lacze od nas obojga serdeczne pozdrowienia,
**Kartol Wankowicz Londyn 24 luty 1976**
.
Dzis w nocy skonczylam czytanie Pani ksiazeczki – dokumentu o Wankowiczu. Pragne wyrazic Pani serdeczne podziekowanie za napisanie tego. Poruszylo mnie do glebi. Dojrzalosc Pani i takt, urokliwosc wzbudzilo we mnie spontaniczny odruch, by wyrazic to Pani we dostepnej mi formie. Bardzo dziekuje1
**Lucyna Chmielewska, Warszawa,** 7 stycznia 1976
.
Pisze ten list na goraco, po blyskawicznym przeczytaniu Pani uroczek i wzruszajacej ksiazeczki. Jest to ksiazka prawdziwa i szczera, i tak ja odbiora czytelnicy. (...) W Szczecinie stala się rzecz rewelacyjna. „Blisko Wankowicza” zniknela z polek w nocy, przemyslni ksiegarze rozprowadzili ksiazke pomiedzy swoich stalych odbiorcow. Ja natomiast wykupilem „caly” naklad, tj 6 egzemplarzy w kiosku ruchu. Był taki kiosk! Dziwy! Dziwy” )...)
**Jerzy Wisniewski, Szczecin,** 10 stycznia 1976
.
Droga Pani Olenko! Jest wieczór poniedzialek 23-go grudnia 1996 roku. Jestem w Poniechówku, w Domku mojej córki Ani, polozonym zdala od innych domów - w strone łąk nad Karwią. Siegnalem na pólke i pierwsza ksiazka, jaka wzialem do reki byla Pani "Blisko Wankowicza". Czytalem ja po raz "enty" pózno w nocy i przezywalem jeszcze raz te smutne ostatnie dni Mistrza! - Jak pieknie Pani uchwycila Jego postac.
Chcialbym Panstwa u mnie zobaczyc. Jesli jestescie w kraju.
Spokojnych swiat i lepszego Nowego Roku zyczy -
**Prof. dr Stefan Wesolowski, Warszawa**
„Bylismy z moja mama bardzo szczesliwe, gdy ukazaly sie Pani nowe ksiazki.
„Blisko Wankowicza” czytuje kilka razy w roku tak samo, jak uwielbiam wracac do ulubionego „Tedy i owedy” pisarza”.
**Joanna Nowakowska,** 10 pazdziernika 2000, Warszawa
„Czytam obecnie "Blisko Wańkowicza", na razie "zaliczyłem" rozdział o Nadliwiu - miejscu wyjątkowym, urokliwym. Czar i klimat, którego teraz póżno szukać.
Czytając Pani opowieści momentami ma się wrażenie obcowania z Pisarzem”.
**Krzysztof Zajaczkowski, Sosnowiec, 26 marca 2005**
Podzielę się z Panią moim przeżyciem...
Umieranie papieża zastało mnie przy lekturze "Blisko Wańkowicza". Przerwałem czytanie, przez kilka dni nie byłem w stanie zabrać się do czytania czegokolwiek....
Gdy, pięć dni po śmierci papieża, wróciłem do lektury, zaczęly się akurat rozdziały o chorobie Pisarza i następne...
Niesamowite było poznawać to właśnie wtedy.
Z wyrazami szacunku,
**Krzysztof Zajączkowski, Sosnowiec,** 26 kwietnia 2005
.
Pełna wrażliwosci, ciekawych uwag relacja bardzo młodej osoby osoby, która znalazła się w towarzystwie starszego mądrego człowieka, i umiała i nawiązać z nim kontakt i byc potrzebną i przydatną. Po latach została jedną z ciekawszych osobowosci pisarskich, autorką wielu znakomitych książek. Broni i także pisze o Wańkowiczu, gdy jest taka potrzeba, a więc pozostała lojalna. Ładna rzadka cecha.
**Wictor, 20 lipca 2012. www. Lubimy czytac.pl**
.
Pani Aleksandro,
sięgnąłem do Pani książki "Blisko Wańkowicza". Byłem niezmiernie ciekaw szczegółów z ostatnich lat życia pisarza ale także początków Pani literackiej drogi. Nie zawiodła mnie Pani w obydwu przypadkach.
Już w pierwszym rozdziale odnalazłem opisy dobrze mi znanych okolic nad Liwcem, co niewatpliwie wywołało emocjonalną więż z treścią książki, tym bardziej, że w wielu miejscach pojawiają sie ludzie znani mi osobiscie. W latach siedemdziesiatych często bywałem w ośrodku PAXowskim w Halinie nad Liwcem, do którego w latach osiemdziesiatych na kolonie jeżdziła moja córka Dominika. Do Halina skręcało się w lewo w Pustych Łąkach. Byłem też w wakacyjnej rezydencji Szymona Kobylinskiego, którego niezwykle ceniłem jako erudytę i mistrza kreski. Sam będąc karykaturzystą, traktowałem Go jako Hetmana Karykaturzystów.
Pani Aleksandro, jednak najwieksze słowa uznania należa się Pani, za tą cudowną zdolność, już na progu literackiej kariery, charakteryzowania swoich bohaterów poprzez cytowanie i ukazywanie w konkretnych sytuacjach. Pani Wańkowicz jest żywy. Odsłania Pani złożoność tej Wielkiej Osobowości w sposób niezwykle subtelny ale i dosadny zarazem. Jednak rozdział ósmy "Jeszcze słów kilka" rzucił mnie na kolana przed Panią. Taka kondensacja przekazu wiedzy o pisarzu, zdobytej w dwuletnim okresie współpracy, ujawnia niezwykły dar obserwacji i zdolności psychoanalizy. Pięć pierwszych stron tego rozdziału to nadzwyczajne skomasowanie informacji o pisarzu. Każde zdanie to osobna charakterystyka, cech, upodobań, zwyczajów i zachowań Mistrza podawana bez upiększeń i bez zbędnych słów.
Pani Aleksandro, nie napisała Pani jak to się stało że została Pani bliskim współpracownikiem Mistrza Wańkowicza. Tym bardziej, że nie omija Pani tematu poczatkowego wspólnego trudnego doszlifowywania, które stało się Pani sukcesem, przynosząc docenienie przez Mistrza. Czy znaliście się Państwo wcześniej, czy był to przypadek, że weszła Pani w najbliższy krąg osób związanych z Wańkowiczem?
Pani Aleksandro, przywróciła Pani moje wtórne zainteresowanie Wańkowiczem, którego dzieła były już odłożone na najwyższą półkę. Stałem się także Pani czytelnikiem, za co niezmiernie jestem i będę wdzięczny Uli Bogobowicz, o czym zresztą także Ją powiadomię.
Z serdecznymi pozdrowieniami
**Jacek Frankowski, 11 stycznia 2013,** Warszawa, www.franek.pol.info.pl
.
Fragmenty ksiazki ukazaly się w :
1. POLITYKA, Nr 2 (932) 11 stycznia 1975, str8; Nr 33 )963) 16 sierpnia 1975, str.
2. STOLICA, 23-30 GRUDNIA 1973
3. EKRAN
4. SZPILKI Nr 2 (1743) 12 STYCZNIA 1975 STR 3-5
5. EKRAN, 22 grudnia 1974 str 9-10
6. CZAS 25 maja 1975, str 30-31
7. KONTRASTY, sierpień 1975. str 41-44; listopad 1975, str 37-43
8. MIESIECZNIK LITERACKI Nr 9/ 1975, str.4-67
9. ZDANIE Nr 6 (15) czerwiec 1983, str. 41-44
10. ZESZYTY PRASOZNAWCZE, R.XV, Nr 4 (62), Krakow 1974, str. 87-94
Reviews with the most likes.
There are no reviews for this book. Add yours and it'll show up right here!